Polski rząd zamówił w Waszyngtonie raport, który miał pomóc w sprawie modernizacji polskiej armii. Jednak jego propozycje nie są zbieżne z linią Ministerstwa Obrony Narodowej.
MON zamówił ten raport w CSBA w 2017 r., czyli już za prezydentury Donalda Trumpa, kiedy można było liczyć na związki personalne między think tankiem a ekipą amerykańskiej głowy państwa. I musiał za pracę jego ludzi zapłacić, chociaż oficjalnie nikt tego nie potwierdza
Center for Strategic and Budgetary Assessments (CSBA) to prestiżowy amerykański think tank. Od innych odróżnia go przede wszystkim to, że używa autorskiego, stworzonego kiedyś dla Pentagonu przez Andrew W. Marshalla narzędzia analitycznego kalkulującego potencjalne zyski i straty, podczas gdy podobne placówki opierają się głównie na deliberacji w postaci spotkań z ekspertami, organizowaniu seminariów i konsultacjach z przedstawicielami rządu i przemysłu zbrojeniowego.
Ale nie jest tajemnicą, że chociaż z pozoru to ośrodek apolityczny, CSBA ma bliskie związki z republikanami. W jego kierownictwie są wiceministrowie obrony odpowiedzialni za polityki sektorowe za drugiej kadencji George'a Busha juniora - Eric S. Edelman i Thomas G. Mahnken, a także sekretarz ds. armii w tej samej ekipie Nelson M. Ford. W think tanku pracowali też obecny pierwszy zastępca szefa Pentagonu Robert O. Work i inny z wiceministrów obrony, zajmujący się sprawami wywiadowczymi Michael G. Vickers.
MON zamówił ten raport w CSBA w 2017 r., czyli już za prezydentury Donalda Trumpa, kiedy można było liczyć na związki personalne między think tankiem a ekipą amerykańskiej głowy państwa. I musiał za pracę jego ludzi zapłacić, chociaż oficjalnie nikt tego nie potwierdza. A że tej placówce nie wolno brać pieniędzy od obcych władz, to interesariuszem jest tu Polski Instytut Spraw Międzynarodowych, który - jako instytucja badawcza - jest partnerem amerykańskiego ośrodka i któremu MON zleca pośrednictwo. PISM figuruje na liście grantodawców CSBA, jednak nie wiadomo, ile dał. Nie jest tajemnicą, że podobne raporty kosztują kilkadziesiąt tysięcy dolarów.
O związkach CSBA z polskim rządem świadczy też to, że wspomniany Eric S. Edelman podczas prezentacji raportu w Waszyngtonie przedstawiał wiceministra obrony narodowej Tomasza Szatkowskiego jako osobę, która miała merytoryczny wpływ na powstanie omówienia. On sam z kolei wspomniał, że z amerykańskim ośrodkiem współpracował jako szef Narodowego Centrum Studiów Strategicznych, czyli jeszcze zanim w 2015 r. odszedł do rządu. Nieprzypadkowo zatem wybrano do współpracy CSBA. W czasach, gdy Szatkowski kierował polskim think tankiem, obydwa ośrodki robiły wspólnie seminaria na temat bezpieczeństwa w basenie Morza Bałtyckiego. Kolejnym tropem wskazującym, że amerykański ośrodek został komercyjnie zaangażowany przez Polskę, jest to, że jeszcze trzy lata temu rekomendował skupienie się na Chinach i porzucenie idei dozbrajania wschodniej flanki NATO.
Nie jest tajemnicą, że chociaż z pozoru to ośrodek apolityczny, CSBA ma bliskie związki z republikanami
Na pewnym poziomie ogólności trzeba pochwalić rząd RP, bo znalazł znakomity i dotąd niewykorzystywany sposób promowania swoich interesów i wykorzystywania tzw. soft power, czyli - jak mówił autor tego pojęcia Joseph Nye - "subtelnego sprawiania, by inni chcieli tego samego wskutek niewymuszonego wyboru". Musimy pamiętać, że jak bardzo byśmy poważnie nie myśleli o kierownictwie naszego resortu obrony czy tak wytrawnych ośrodków jak PISM, dla Amerykanów, to tylko jedni z tysięcy kontrahentów, z których każdy chce być wysłuchany.
Co innego CSBA, który nie dość, że "swój", jego ludzie nie mówią z obcym akcentem, co - nie tylko anegdotycznie mówiąc - Amerykanów odstrasza, to jeszcze jego szefowie jedzą obiady i chodzą biegać z kierownictwem Pentagonu. Pozyskanie takiego rzecznika jest o wiele skuteczniejsze w lobbingu. Tym bardziej że koszt raportu wynoszący mniej niż 100 tys. dol. to w tym wypadku grosze. Resort Mariusza Błaszczaka słusznie kalkuluje, że zawarte w raporcie CSBA eksperckie opinie trafią do kongresmenów, którzy będą decydować o budżecie na obronność.
Ale dalej już mogło pójść coś nie tak, bo raport stoi w sprzeczności z polityką MON. Polska twierdzi, że trzeba koniecznie zwiększyć liczebność armii. Amerykanie z CSBA - że proporcje są w porządku, trzeba tylko dokonać modernizacji. Druga sprawa to kwestia okrętów podwodnych, o których MON marzy i żali się, że marynarka wojenna jest w fatalnym stanie (ale wiele na tym odcinku nie robi). Ekipa z Waszyngtonu doradza, by w ogóle temat porzucić. Szerzej o szczegółach raportu pisał na łamach "DGP" Maciej Miłosz. Może być tak, że Amerykanie jako eksperci chcą zachować niezależność, żeby się nie skompromitować wrażeniem, iż są po prostu najzwyklejszymi lobbystami. Ale z drugiej strony mogą po prostu działać w myśl doktryny Trumpa:
"Jeżeli chcecie się dozbroić i myśleć o obecności Amerykanów w Polsce, to macie kupować konkretną amerykańską broń, którą wam wskażemy".
Dziennik Gazeta Prawna